Znamię ich wspólnoty

Francuski rzymskokatolicki biskup i poeta Antoine Godeau (1605-1672), był między innymi autorem poetyckiego przekładu Psalmów. W przedmowie do tego dzieła wspomina o bardzo popularnym w tym czasie, nie tylko we Francji, Psałterzu genewskim:

"Ci, których odstępstwo od Kościoła opłakujemy, sporządzili tłumaczenie i nim się posługują; słynie ono dzięki wdzięcznym melodiom, jakie uczeni muzycy im przydali. Śpiewanie ich z pamięci stało się jak gdyby znamieniem ich wspólnoty i ku naszemu wielkiemu wstydowi, w miastach, gdzie mieszkają w większej liczbie, słyszy się śpiew w ustach rzemieślników, a po wsiach w ustach rolników, gdy tymczasem katolicy albo są niemi, albo śpiewają nieprzystojne pieśni" (cytat za: M. Richard, Życie codzienne hugonotów, Warszawa 1978, s. 92).

Piękne świadectwo. Jego wiarygodność wzmacnia fakt, że autor tych słów, życzliwy kalwinistom nie był. Ciekawe, co biskup - poeta, uznałby dzisiaj za "znamię" protestanckiej wspólnoty. Obawiam się, że nie byłyby to psalmy śpiewane do "wdzięcznych" melodii.


Chleb życia. Ciało za życie świata. Słowo na Wielki Czwartek


Jam jest chleb życia. Ojcowie wasi jedli mannę na pustyni i pomarli. To jest chleb, który z nieba zstępuje: kto go spożywa, nie umrze. Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje ciało za życie świata (J 6,47-51)


Bóg stworzył człowieka głodnym. Głód uświadamia nam nasze potrzeby. Ssanie w żołądku przypomina, że nasze ciała potrzebują chleba. A ponieważ nie samym chlebem żyje człowiek (5 Mojż 8,3), Bóg dał nam również innego rodzaju głód. Odwieczna tęsknota człowieka - wieczność, którą Bóg włożył w nasze serca (Kazn. 3,11), nie pozwala nam zapomnieć o tym, że potrzebujemy Boga. Ale tęsknota ludzkiego serca to nie tylko głód Boga. Sam Bóg powiada: Niedobrze jest człowiekowi, gdy jest sam (1 Mojż 2,18). Człowiek potrzebuje drugiego człowieka. 

Głód nie został nam dany po to, żeby byśmy chodzili głodni. Bóg stworzył nas głodnymi, żeby nas nakarmić i nauczyć nas karmić siebie nawzajem. Każdemu rodzajowi głodu odpowiada pokarm, który go zaspokaja. „Pokarm jest dla brzucha, a brzuch jest dla pokarmów” (1 Kor 6,13). Fizyczny głód Bóg zaspokoił sprawiając, że „rośnie trawa dla bydła i rośliny na użytek człowieka, by dobywał chleb z ziemi” (Ps 104,14). Pokarmem dla duszy miała być obecność Boga, który przechadzał się po ogrodzie i rozmawiał z człowiekiem. Potrzebę drugiego człowieka Bóg zaspokoił dając Adamowi Ewę. W dalszej perspektywie miały się pojawić dzieci i wnuki.

Co ciekawe, to właśnie chleb, a nie na przykład owoc zerwany z drzewa stał się symbolem (synonimem) pokarmu jako takiego: Pan „daje chleb głodnym” (Ps 146,7). „Kto uprawia swoją rolę, ma dosyć chleba” (Prz 12,11). Dlaczego? Bo w przeciwieństwie do owoców rosnących na drzewach chleb jest, jak czytamy w modlitwie eucharystycznej z Nauki Dwunastu Apostołów (Didache) nie tylko „owocem ziemi”, ale też „owocem pracy rąk ludzkich”. To też ma swoje znaczenie. Bóg stworzył to, co dobre, czyli ziarno. Człowiek miał gromadzić ziarna „rozsiane po górach” (Didache), a potem przetwarzać je, brać w swoje ręce, błogosławić, łamać i rozdawać. Miało wystarczać zawsze i dla wszystkich. Boży świat miał zostać przemieniony tak, żeby przypominał bochen chleba, miał smakować jak świeży, chrupiący chleb. 

Pewnego dnia nieprzyjaciel dodał do ciasta, z którego ulepiony jest ten świat, odrobinę złego kwasu. A odrobina kwasu potrafi zakwasić całe ciasto (1 Kor 5,6). Na świecie pojawił się grzech, który nasz Pan Jezus Chrystus porównywał do kwasu (Łk 12,1). Narzędziem grzechu stał się pokarm - zakazany „owoc ziemi”, który nie był „owocem pracy rąk ludzkich”. Człowiek postanowił zaspokoić swój głód bez pracy, bez wdzięczności i bez zgody Tego, który go hojnie obdarował. Człowiek stał się buntownikiem, niewdzięcznikiem i darmozjadem.

Świat zmienił smak. Głód przestał być jedynie przyjemnym sygnałem, że zbliża się czas kolacji. Pojawił się zły głód, który zabija ciało i duszę. Ludzie zaczęli umierać z głodu przy okazji wojen, suszy i innych klęsk, jak to miało miejsce za czasów Józefa w Egipcie. Ludzie głodni Bożej obecności nie znajdowali zaspokojenia. Zamiast Słowem Bożym - prawdziwym chlebem ludzkiej duszy - karmieni byli kłamstwem i iluzją. Zamiast prawdziwego Boga, który karmi swój lud, zaczęli czcić fałszywe bóstwa, które pożerają swoich wyznawców i domagają się ofiar z ludzi. Takie, które dają kamień zamiast chleba (Mt 7,9). Naśladując fałszywe bóstwa, ludzie zamiast karmić siebie nawzajem, zaczęli się nawzajem pożerać (Gal 5,5), „jakby chleb jedli” (Ps 14,4).

Człowiek musiał zdobywać chleb w pocie czoła (1 Mojż 3,19) i spożywać go w troskach (Ps 127,2). Łzy stały się jego codziennym chlebem (Ps 42,4). Na domiar złego człowiek utracił kontrolę nad swymi apetytami. Jak Ezaw, który zaspokoił doczesny głód chlebem i soczewicą, kosztem wiecznej chwały (1 Mojż 25,34), a potem nie był już w stanie zmienić swego położenia, „chociaż o to ze łzami zabiegał” (Hebr 12,17).

Ale Bóg nie pozostawił nas i świata, który stworzył. Cały czas zsyłał deszcz i sprawiał, że wyrastało zboże. Dawał „ziarno siewcy i chleb jedzącemu” (Iz 55,10). Chleb, który wzmacnia serce człowieka (Ps 104,15). Powoływał ludzi, którzy jak Abraham i Jetro witali chlebem każdego przechodnia (1 M 18,5; 2 m 2,20) i jak Józef ratowali całe narody w czasie, kiedy „głód był we wszystkich krajach, ale w całej ziemi egipskiej był chleb” (1 Mojż 41,54). Świat trwał, dzięki ludziom życzliwym, którzy udzielali „ze swojego chleba ubogiemu” (Prz 22,9). W najciemniejszych nawet czasach Bóg powoływał kapłanów, którzy jak Melchizedek składali w ofierze chleb (1 Mojż 4,18) i błogosławili światu. Posyłał swe Słowo („nie samym chlebem żyje człowiek”) i ludzi, którzy swoją miłością potrafili nakarmić głodne serca. Jego prorocy zapowiadali, że pewnego dnia Bóg najpierw ześle na ziemię głód słuchania Słowa Pana, a potem ten głód zaspokoi (Amos 8,11). Kiedy prowadził swój lud do Ziemi Obiecanej, dał im obietnicę: będziecie mieszkać bezpiecznie i jeść chleb do syta ( 3 M 26,5). Po drodze, na pustyni karmił ich manną (2 M 16,4) - chlebem anielskim (Ps 78,25). Nakazał, aby w Przybytku przed Jego obliczem składano chleby pokładne (2 M 25,30) - „chleby obecności”, które miały być znakiem nieustającej obecności Boga pośród Jego Ludu.

Niestety, wchodząc do nowej Ziemi Izraelici przynieśli ze sobą kwas grzechu. Kwas Egiptu. Ziemia Obiecana miała być zupełnie nowym miejscem, zupełnie nowego życia. Mieli „usunąć stary kwas” i stać się „nowym zaczynem” (1 Kor 5,7). Mieli żyć nie „w kwasie złości i przewrotności, lecz w przaśnikach szczerości i prawdy” (1 Kor 5,8). Tak się jednak nie stało. Z czasem kwas grzechu zwyciężył. Całe ciasto się zakwasiło. Sprawiedliwość musiała zejść do podziemia, a ukrywający się, wierni Bogu prorocy ukradkiem karmieni byli chlebem przez ostatnich sprawiedliwych (1 Król 18,4). Eliaszowi chleb przynosiły kruki (1 Król 17,6). Ziemia przestała rodzić chleb. Doszło do tego, że uboga wdowa Noemi musiała opuścić Dom Chleba (Betlejem) i szukać chleba na pustynnych polach Moabu  (Rut 1,6). I kiedy już wydawało się, że ostatecznie zatriumfowały głód i kwas faryzeuszy, saduceuszy i Heroda (Mt 16,12; Mk 8,15), w mieście zwanym Dom Chleba (Betlejem) przyszedł na świat ten, który jest prawdziwym chlebem z nieba. On dodał dobrego kwasu do ciasta, z którego ulepiony został ten świat. On powiedział, że Królestwo Boże, które przyszło na świat wraz z Nim jest jak odrobina kwasu, który zakwasza całe ciasto (Mt 13,33)  Od tej pory, dzień po dniu i rok po roku świat odzyskuje smak. Dobry kwas Królestwa Bożego pokonuje zły kwas grzechu. Prawdziwy Bóg, który karmi swój lud zwycięża krwiożercze bóstwa pogan.

Jezus, w przeciwieństwie do Adama i jego naśladowców, potrafił zapanować nad swoim głodem. Nie uległ pokusie zamiany kamieni w chleb, kiedy pościł czterdzieści dni na pustyni (Mt 4,11). W ten sposób przeszedł próby, jakim nie sprostali Adam (kuszony w Ogrodzie) i Izrael (kuszony na pustyni). Ale kiedy przyszedł na to czas, kilkoma bochenkami chleba nakarmił tysiące ludzi na pustkowiu. Wkrótce potem, komentując to wydarzenie powiedział: „Jam jest chleb życia. Ojcowie wasi jedli mannę na pustyni i pomarli. To jest chleb, który z nieba zstępuje: kto go spożywa, nie umrze. Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje ciało za życie świata (J 6,48-51).

Słowa te wydają się niedorzeczne: „Jak On może nam dać /swoje/ ciało do spożycia?” (J 6,52) - pytali słuchacze. „Odtąd wielu uczniów Jego odeszło i już z Nim nie chodziło” (J 6,66). A jednak, właśnie TO Jezus powiedział: „Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje ciało za życie świata”.

Warto zwrócić uwagę na kontekst w jakim padły te dziwne słowa. Po cudownym rozmnożeniu chleba, kiedy ludzie „spostrzegli, jaki cud uczynił Jezus, mówili: Ten prawdziwie jest prorokiem, który miał przyjść na świat. Gdy więc Jezus poznał, że mieli przyjść i porwać Go, aby Go obwołać królem, sam usunął się znów na górę.” (J 6,14-15). Żydzi rozpoznali w Jezusie proroka, którego przyjście zapowiadał Mojżesz (5 Mojż 18,18). Do tej zapowiedzi odnosi się Apostoł Piotr w swoim kazaniu: „Powiedział przecież Mojżesz: Proroka jak ja wzbudzi wam Pan, Bóg nasz, spośród braci waszych. Słuchajcie Go we wszystkim, co wam powie. A każdy, kto nie posłucha tego Proroka, zostanie usunięty z ludu (Dz 3,22-23). A zatem, rozpoznali w Chrystusie Nowego Mojżesza - Mesjasza.

Dlaczego? Ponieważ uczynił znak, który spodziewali się ujrzeć: Chleb na pustyni. Wszak rzucając wyzwanie Jezusowi mówili: ”Jakiego więc dokonasz znaku, abyśmy go widzieli i Tobie uwierzyli? Cóż zdziałasz? Ojcowie nasi jedli mannę na pustyni, jak napisano: Dał im do jedzenia chleb z nieba…”(J 6,30-31)

Manna to rzecz niezwykła. Pojawiła się i zniknęła w cudowny sposób (4 Mojż 11,9; Joz 5,12), miała cudowne właściwości: zebrana w nadmiarze ulegała zepsuciu, chyba że następnego dnia był szabat (2 Mojż 16,22). Miała smak „placka z miodem” (2 Mojż 16,31), była przedsmakiem Ziemi Obiecanej - krainy mlekiem i miodem płynącej (2 Mojż 3,8) Manna smakowała Obietnicą i Przyszłością. Była przechowywana w przybytku (wewnątrz Arki w miejscu najświętszym), będącym obrazem świątyni niebieskiej (2 Mojż 16,33).

Kiedy Żydzi rzucają Jezusowi to wyzwanie, Jezus odpowiada: „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Nie Mojżesz dał wam chleb z nieba, ale dopiero Ojciec mój da wam prawdziwy chleb z nieba (…) kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki”,

Nie po raz pierwszy słyszymy w Piśmie Świętym o tym, że wystarczy „zjeść”, żeby „żyć na wieki”. W ten sam sposób Bóg opisuje właściwości owoców z drzewa życia (1 Mojż 3,22). Chleb, który przynosi Chrystus jest nową lepszą manną i owocem z drzewa życia. Dlatego też Jezus mówi: „Jeżeli nie będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie. Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym. Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a Krew moja jest prawdziwym napojem. Kto spożywa moje Ciało i Krew moją pije, trwa we Mnie, a Ja w nim. Jak Mnie posłał żyjący Ojciec, a Ja żyję przez Ojca, tak i ten, kto Mnie spożywa, będzie żył przeze Mnie. To jest chleb, który z nieba zstąpił - nie jest on taki jak ten, który jedli wasi przodkowie, a poumierali. Kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki” (J 6 53,-58).

O ten chleb modlimy się każdego dnia słowami Modlitwy Pańskiej. Greckie słowo tłumaczone zwykle jako „powszedni” („chleba naszego powszedniego ….”) jest stworzonym przez Ewangelistów, cudownie wieloznacznym neologizmem, który może oznaczać zarówno chleb „na dziś”, „potrzebny do życia”, jak i „przyszły”, a nawet „nadprzyrodzony” (Wulgata). Dzięki tej poetyckiej niejednoznaczności Modlitwa Pańska jest jednocześnie modlitwą o codzienny chleb i wołaniem o to, aby Bóg pozwolił nam już dziś zakosztować pokarmu przyszłego wieku, nowej manny i owocu z drzewa życia.

W jaki sposób możemy karmić się Ciałem Chrystusa, które jest prawdziwym chlebem z nieba, wydanym „za życie świata”? Przyjmując z wiarą Jego Słowo i spożywając Jego Ciało u Stołu Pańskiego. Mówiąc językiem Reformatorów, Chrystus przychodzi do nas w Słowie i w Sakramencie. Tam go znajdziemy. On jest - jak manna - „chlebem na drogę”, który smakuje Ziemią Obiecaną. Dzięki łamaniu chleba” rozpoznajemy Ciało Chrystusa w Kościele: „Chleb, który łamiemy, czyż nie jest społecznością ciała Chrystusowego? Ponieważ jest jeden chleb, my, ilu nas jest, stanowimy jedno ciało, wszyscy bowiem jesteśmy uczestnikami jednego chleba”. (1 Kor 10,17). To Kościół jest jedyną „piekarnią”, która oferuje Ten Jedyny Chleb.

Zbliżając się do tych „świętych i budzących grozę tajemnic” (Św. Jan Chryzostom) usuńmy „stary kwas”, i stańmy się „nowym zaczynem” „albowiem na naszą wielkanoc jako baranek został ofiarowany Chrystus. Obchodźmy więc święto nie w starym kwasie ani w kwasie złości i przewrotności, lecz w przaśnikach szczerości i prawdy (1 Kor 5,8).

Nakarmieni u Stołu Pańskiego każdego dnia dodawajmy dobry kwas do ciasta, z którego lepiony jest ten świat. Nie jedzmy za darmo chleba (2 Tes 3,8), rzucajmy chleb swój na płynące wody (Koh 11,1). Bądźmy „dobrzy jak chleb”.





Psalm 22: kazanie na Wielki Tydzień


Pośród wielu powodów, dla których powinniśmy śpiewać psalmy, jeden zasługuje, zwłaszcza dziś, na szczególną uwagę: Jezus ze słowami Psalmów na ustach umarł na krzyżu (Bonhoeffer).
Problem polega na tym, że, słowa, które Chrystus wypowiada na krzyżu, zwłaszcza te, które pochodzą z Psalmu 22, są dla nas niezbyt zrozumiałe, a w konsekwencji trudno nam uczynić je częścią osobistej modlitwy.
Chrystus na krzyżu doświadczył fizycznego cierpienia, udręki duszy, osamotnienia, pogardy i odrzucenia ze strony ludzi. To wszystko jest dla nas jasne i możliwe do ogarnięcia. Problem pojawia się w chwili, kiedy Chrystus woła: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?”. Czy rzeczywiście Ojciec opuścił Syna w najczarniejszej godzinie?
Wygląda na to, że tak. Wszak Chrystus, doskonały w swoim cierpieniu, nie traci wiary, nie dramatyzuje, ani się nie myli.
Wszystko wskazuje na to, że mamy do czynienia z jedną z największych tajemnic wiary: On tego, który nie znał grzechu, za nas grzechem uczynił, abyśmy w nim stali się sprawiedliwością Bożą (2 Kor 5,21).
Obciążony grzechem świata Chrystus staje się w oczach Świętego grzechem w całej jego obrzydliwości i jako taki zostaje oddzielony od Tego, który nienawidzi grzechu całym Sobą. W ten sposób Bóg objawia nam, że miłosierdzie i świętość są w Nim jednakowo nieskończone (Kalwin).
A zatem Chrystus, pozostając Drugą Osobą Trójcy, umiera w samotności opuszczony przez Boga i ludzi. Sam na sam z całym grzechem, wszelką udręką i rozpaczą świata.
Natomiast jeśli przeczytamy cały Psalm 22 zobaczymy, że ta historia ma swój dalszy ciąg. Pośród udręki i bólu nie gaśnie nadzieja (Tobie ufali ojcowie nasi, Ufali i wybawiłeś ich. Do ciebie wołali i ratowałeś ich, Tobie zaufali i nie zawiedli się.), a ostatecznie Bóg nie tylko wysłuchuje modlitwy biedaka, nie tylko lituje się nad nim, ale sprawia, że cały świat zwraca się ku Niemu (Wspomną i nawrócą się do Pana wszystkie krańce ziemi, I pokłonią się przed nim wszystkie rodziny pogan. Bo do Pana należy królestwo, On panuje nad narodami). Królestwo Boże podbija narody.
Co to wszystko ma wspólne ze mną?
Z Chrystusem jestem ukrzyżowany; żyję więc już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus; a obecne życie moje w ciele jest życiem w wierze w Syna Bożego, który mnie umiłował i wydał samego siebie za mnie(Gal 2,20). Tak jak On doświadczam grzechu, który oddziela mnie od Boga. Wołam do Boga, a On mnie wysłuchuje. Pośród pogardy i wrogości świata zachowuję nadzieję. Wraz z Nim już dziś umieram dla grzechu, żeby żyć dla Boga (Rz 6,3nn), oczekując śmierci i zmartwychwstania w ciele. Wraz z Nim mogę oczekiwać nieuchronnego triumfu Królestwa Bożego.

Śpiewając Psalm 22 pamiętaj: To nie jest pieśń rozpaczy, lecz nadziei. Pierwsze słowa tego psalmu, które Chrystus wypowiada na krzyżu reprezentują cały psalm. A zatem wołając "Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił" Chrystus nie tylko wykrzykuje ból odrzucenia i potępienia. On jednocześnie, choć nie widać tego na pierwszy rzut oka, wyśpiewuje hymn zwycięstwa i radości nowego życia.

Posłuchajcie:

Kazanie: Psalm 22

Bóg wszelkiej pociechy. Kazanie na pogrzeb Helenki

Stając wobec rzeczywistości tak dramatycznej i niepojętej jak śmierć małej Helenki pytamy: Jak to możliwe?

Niełatwo pogodzić się z tym, co się stało. Niełatwo to zrozumieć.

Ale kiedy już zdamy sobie sprawę z tego, jak niewiele rozumiemy i kiedy pogodzimy się z tym, że tu na ziemi wiele rzeczy do samego końca pozostanie dla nas tajemnicą, okazuje się, że Bóg ofiarowuje nam coś znacznie cenniejszego niż wiedza, coś lepszego niż zrozumienie.
Coś, czego tak naprawdę potrzebujemy.
Pociechę.

Apostoł Paweł nazywa Boga Ojcem miłosierdzia i Bogiem wszelkiej pociechy, który pociesza nas we wszelkim utrapieniu naszym (2 Kor 1,2-4).
Pocieszycielem Jezus nazywa Ducha Świętego.

Przez wieki w wielu chrześcijańskich rodzinach dzieci uczone były podstaw wiary chrześcijańskiej przy pomocy Katechizmu Heidelberskiego (z roku 1563). Uczono go na pamięć. Katechizm rozpoczyna się pytaniem:

"W czym znajdujesz jedyną pociechę w życiu i wobec śmierci?"

Odpowiedź brzmi: "W tym, że ciałem i duszą należę - zarówno teraz, gdy żyję, jak i wtedy, gdy umrę - nie do siebie, ale do Jezusa Chrystusa, mego wiernego Zbawiciela.  To On swą drogą krwią dał całkowite zadośćuczynienie za moje grzechy, wyzwolił mnie z mocy diabła, to On strzeże mnie tak dobrze, że nawet włos z głowy mi nie spadnie bez woli Ojca niebiańskiego, co więcej - wszystko musi służyć mojemu dobru. Dlatego - przez Ducha Świętego - daje mi On pewność życia wiecznego i pozwala, abym od tej chwili z całego serca pragnął żyć dla Niego".

A zatem: w czym znajdujesz jedyną pociechę w życiu i wobec śmierci?

W tym, że ciałem i duszą należę - zarówno teraz, gdy żyję, jak i wtedy, gdy umrę - nie do siebie, ale do Jezusa Chrystusa, mego wiernego Zbawiciela

Ten, do którego należę, wyzwolił mnie i strzeże.

Ten, do którego należę, dobrze wie czym jest ból i cierpienie. Doświadczony we wszystkim oprócz grzechu płakał po śmierci swojego przyjaciela Łazarza

Kiedy umierał na krzyżu, obok, pod krzyżem, stała Jego Matka.
Cierpiała patrząc na Jego bolesną mękę.
Cierpiała przypatrując się Jego powolnej śmierci
Wiedziała, że jej Syn cierpi niewinnie.
Wiedziała, że nic złego nie uczynił. Przeszedł przez życie dobrze czyniąc, uzdrawiając … (Dz 10,38).
Był młody. Za młody, żeby umierać.
Poza tym, wszyscy to wiemy - rodzice nie powinni patrzeć na śmierć swoich dzieci. Nie powinni grzebać swoich dzieci. Takie sytuacje budzą w nas naturalny, słuszny odruch sprzeciwu. Dzisiaj czujemy to bardziej niż kiedykolwiek

Pan Bóg jeden wie, ile wtedy, w tamtym momencie, Matka naszego Pana rozumiała z tego wszystkiego, co się działo. Być może niewiele.

A Jezus?
On dokładnie wiedział, co czuje Jego Matka. Ewangelista Jan przypomina nam, że Jezus „nie potrzebował niczyjego świadectwa o człowieku. Sam bowiem wiedział, co w człowieku się kryje” (J 2,25).
Cierpienia matki z pewnością dodawały udręki Jego męce.

Patrząc z tej perspektywy na cierpienia Jezusa widzimy, że rację miał Bonhoeffer pisząc: „Bóg nie każe nam iść żadną drogą, której by On sam nie przemierzył i na której by nie szedł przed nami”.

Płaczemy dzisiaj po śmierci Helenki i pewnie długo jeszcze będziemy płakać. Długo jeszcze w sercach jej najbliższych obecny będą ból, smutek i poczucie wielkiej straty.

I kiedy dzisiaj przychodzi do nas Chrystus w swoim Słowie i przynosi prawdziwą pociechę, On nie każe nam udawać, że nic się nie stało. Płacze razem z nami słowami Psalmu 42.

Ale to właśnie On - Jego obecność sprawia, że ból nie zamienia się w bezdenną rozpacz. On prowadzi nas drogą, którą sam przemierzył i którą teraz idzie razem z nami.

Wiara, że w Jego ręku jesteśmy zarówno my, którzy żyjemy, jak i ci, którzy umarli, „w ręku tego, który  swą drogą krwią dał całkowite zadośćuczynienie za moje grzechy, wyzwolił mnie z mocy diabła, to On strzeże mnie tak dobrze, że nawet włos z głowy mi nie spadnie bez woli Ojca niebiańskiego”,  niesie prawdziwą pociechę.

Zapamiętam Helenkę taką jaką widziałem ją na niedzielnym nabożeństwie zaledwie tydzień temu. Roześmiana, pełna życia przechodziła z rąk do rąk, a jak tylko nadarzyła się okazja usiłowała ściągnąć obrus ze stołu komunijnego.

Wierzę, że taką samą, tylko jeszcze piękniejszą, przemienioną mocą Zmartwychwstałego Chrystusa, spotkamy ją w wieczności.
Amen.

Modlitwa:

Łaskawy i miłosierny Boże, dziękujemy Ci za naszą małą siostrę Helenkę. Dziękujemy za radość jaką każdego dnia, przez całe swoje krótkie życie wnosiła do domu swoich rodziców.

Dobry Boże, dziękujemy Ci za rodziców Helenki, za Walerię i Tomka, a także za jej braci: Antka, Bazylego i Zachariasza. Dziękujemy, że dałeś Helence w dniach jej ziemskiego życia dom pełen wiary i miłości, rodziców którzy otoczyli ją troską i opieką, będąc dla niej żywym świadectwem Twojej ojcowskiej miłości. Dziękujemy, że dałeś jej braci, którzy byli jej bliscy.

Łaskawy Panie, prosimy pokornie, pociesz tych, którzy płaczą po śmierci Helenki, w szczególności prosimy o jej mamę, tatę i braci. Umocnij ich serca, otrzyj łzy z ich oczu.

Spraw Panie, aby żałoba, którą wspólnie przeżywamy okazała się dla każdego z nas  sposobnością do spotkania z żywym Chrystusem, zachętą do wiary i wytrwałości. Daj Panie, każdemu z nas tu obecnych przeżyć nasze dni w wierze, a kiedy wypełnią się nasze dni, daj nam dobrą śmierć, abyśmy pojednani z Tobą przez krew Chrystusa, z Chrystusem umarli, aby żyć z Nim na wieki.

Symeon i marzyciele (kazanie na Święto Ofiarowania Pańskiego)

„Teraz, o Władco, pozwól odejść słudze Twemu w pokoju, według Twojego słowa. Bo moje oczy ujrzały Twoje zbawienie, któreś przygotował wobec wszystkich narodów: światło na oświecenie pogan i chwałę ludu Twego, Izraela (Łk 2,29-32BT )”

„A myśmy się spodziewali, że On właśnie miał wyzwolić Izraela...” (Łk 24,27 BT)

Marzycielstwo stanowi śmiertelne zagrożenie dla wiary. Tym groźniejsze, że ukryte i podstępne. Nie polega bowiem ono na odrzuceniu wiary, lecz na zastąpieniu jej, pozornie bardzo pobożną, idealistyczną imitacją. Marzycielstwo bywa na zewnątrz tak bardzo podobne do wiary, że można je rozpoznać dopiero po zatrutych owocach. Marzycielstwo to zdeformowana nadzieja, oczekiwanie dobrych rzeczy w niewłaściwy sposób.

Człowiekiem wiary był Symeon. Marzycielami okazali się uczniowie, których zmartwychwstały Chrystus spotkał w drodze do Emaus.

Symeon oczekiwał pociechy Izraela (Łk 2,25). Zawierzył Słowu Obietnicy, zgodnie z którym miał „nie ujrzeć śmierci, aż zobaczy Mesjasza Pańskiego”. Tego dnia, jak mówi Ewangelista, „za natchnieniem Ducha przyszedł do świątyni.”(Łk 2,27) Zobaczył dwoje ubogich ludzi z małym dzieckiem, w którym rozpoznał Chrystusa. Najprawdopodobniej dziecko niczym nie różniło się od innych dzieci w podobnym wieku, a jego pojawienie się w świątyni nie zwróciło niczyjej uwagi. Jedynie wiara w Słowo pozwalała zobaczyć w Nim wypełnienie Obietnicy. Przez wiarę Symeon przyjął i rozpoznał Chrystusa takiego, jakim Go zobaczył tego pamiętnego dnia: ubogiego, po niemowlęcemu nieporadnego i całkowicie zależnego od innych, w swej dziecięcej postaci. Był gotów przyjąć Go jednocześnie jako Tego, któremu „sprzeciwiać się będą” (Łk 2,34) i z powodu którego duszę Jego matki „przeniknie miecz” (Łk 2,36), a także jako „światło na oświecenie pogan i chwałę Izraela” (Łk 2,32). Spoglądając na Jezusa oczyma wiary mógł zobaczyć wszystko w jednej chwili: ubóstwo i poniżenie, hańbę krzyża i chwałę zmartwychwstania. Bo wiara pozwala zobaczyć to, czego jeszcze nie widać (Hebr 11), a potem z cierpliwością tego oczekiwać, nie poddając się zniechęceniu.

Uczniowie chodzili z Jezusem trzy lata. Widzieli znaki i cuda. Rozpoznali w Nim Wybawcę narodu. Doznali jednak zawodu, kiedy okazało się, że Chrystus nie przepędził Rzymian i nie odnowił królestwa Dawida w sposób, który odpowiadałby ich oczekiwaniom.

Symeon podążał za Słowem (tym, co pochodzi od Boga), uczniowie za swoimi marzeniami (tym, co pochodziło od nich). On doznał spełnienia, oni frustracji.

Luter nazywał marzycielami zwolenników Karlstadta i innych radykałów, którzy w czasach Reformacji zamiast reform pragnęli rewolucji. Zamiast oczyścić kościół chcieli go zbudować na nowo, a na gruzach panującego systemu społeczno-politycznego zaprowadzić, rzekomo w imię Ewangelii, raj na ziemi.

Bonhoeffer nazywał marzycielami ludzi, którzy zamiast kochać kościół takim jakim jest, pielęgnują swoje wyobrażenie o kościele idealnym, a zamiast oczekiwać od kościoła tego, co Bóg obiecał w kościele i poprzez kościół nam ofiarować, oczekują spełnienia własnych „pobożnych” pragnień i wyobrażeń.

Wiara i marzycielstwo to dwie postawy, dwa sposoby na jakie możesz przyjmować Chrystusa i kościół (Jego Ciało na ziemi). Wiara oczekuje od Chrystusa i Kościoła tego, co zostało nam w Chrystusie i Kościele obiecane. Marzycielstwo żąda spełnienia marzeń, tęsknot i pragnień. Wiara oczekuje właściwych rzeczy we właściwym czasie: zbawienia w Chrystusie i chrześcijańskiego braterstwa, społeczności Słowa i sakramentów w kościele. Marzycielstwo w najbardziej rozpowszechnionej współcześnie postaci domaga się, aby Chrystus niezwłocznie rozwiązał wszystkie nasze problemy, a kościół w doskonały sposób, całkowicie zaspokoił wszelkie nasze, często bardziej emocjonalne niż duchowe potrzeby, spełnił subiektywne oczekiwania i wyobrażenia na temat tego, czym jest, albo nie jest chrześcijańska wspólnota. I tak jak w naszych oczekiwaniach wobec Chrystusa potrafimy powściągnąć swoje marzycielstwo (wszak nie wypada czynić JEMU wyrzutów), tak wobec kościoła poczynamy sobie zupełnie swobodnie. Zapominamy przy tym, że nasz stosunek do Chrystusa i kościoła to dwie strony tego samego medalu. Począwszy od dnia Wniebowstąpienia kościół jest bowiem najbardziej namacalnym sposobem Jego obecności pośród ludzi, Jego Ciałem na ziemi. W pewnym sensie jest on „Chrystusem” w świecie.

Popadając w marzycielstwo, zamiast chrześcijańskiego braterstwa oczekujemy od kościoła przede wszystkim „dobrych relacji”, uważając przy tym za dobre to, co miłe, a nie to, co szczere i zbudowane na prawdzie. Zamiast „jednego Ducha” domagamy się „jednego ducha”, zamiast społeczności w Prawdzie pragniemy wspólnoty emocji. Tymczasem Bóg nie jest Bogiem emocji, lecz Bogiem prawdy.

Kto chce mieć więcej niż to, co Chrystus zbudował między nami, ten nie chce braterstwa chrześcijańskiego, lecz szuka jakichś nadzwyczajnych przeżyć wspólnotowych (...) Braterstwu chrześcijańskiemu zagraża niebezpieczeństwo, wewnętrzne zatrucie - mianowicie przez zamianę braterstwa chrześcijańskiego na życzeniowy obraz pobożnego towarzystwa, przez pomieszanie naturalnej tęsknoty pobożnego serca za wspólnotą z duchową rzeczywistością chrześcijańskiego braterstwa (…).

Dla chrześcijańskiego braterstwa ważne jest, aby od pierwszych początków było jasne, że: po pierwsze - chrześcijańskie braterstwo nie jest żadnym ideałem, lecz Bożą rzeczywistością; po drugie - chrześcijańskie braterstwo jest rzeczywistością duchową, a nie psychiczną

Chrześcijańskie braterstwo to nie jakiś ideał, który mielibyśmy realizować; to stworzona przez Boga w Chrystusie rzeczywistość, w której możemy uczestniczyć.

Marzycielstwo rzuca wyzwanie duchowej rzeczywistości kościoła. Widzi go i ocenia przez pryzmat marzycielskich oczekiwań. Z tego powodu nie potrafi dostrzec duchowej rzeczywistości Ciała chrystusowego tam gdzie, kościół jest słaby, niedojrzały i grzeszny, bądź też jawi się taki w oczach marzyciela. Marzyciel nie wierzy w chrześcijańskie braterstwo tam, gdzie go na określony przez samego siebie sposób nie doświadcza. Jeśli ludzie w kościele nie okazują mu życzliwości i zainteresowania w czasie i w sposób, jaki on uważa za właściwy, jeśli atmosfera w kościele nie zawsze jest tak radosna i braterska, a relacje między ludźmi tak zażyłe i głębokie, jak być jego zdaniem powinny, marzyciel gorszy się i odwraca od kościoła. Tymczasem: Nie doświadczenie braterstwa chrześcijańskiego wiąże nas razem, ale mocna wiara w braterstwo. (...) W wierze jesteśmy złączeni, a nie w doświadczeniu.

Wiara rozpoznaje w kościele Ciało Chrystusa pomimo jego niedojrzałości i niedoskonałości. Widzi duchową rzeczywistość tam, gdzie zewnętrzna powłoka jest raczej odpychająca. Tam gdzie brakuje dojrzałości, wzajemnej troski, serdeczności, dobrego słowa i świadectwa, wiara pozwala ich z cierpliwością i nadzieją oczekiwać. Człowiek wiary rozpoznaje bowiem, że kościół jest w pierwszej kolejności wspólnotą prawdy, a nie emocji. Jego zadaniem jest głosić Słowo i sprawować sakramenty, zachowując biblijną dyscyplinę. Zastosowanie do kościoła uniwersalnej zasady „Szukajcie wpierw Królestwa Bożego i jego sprawiedliwości, a wszystko inne będzie wam dodane” (Mt 6,33) oznacza, że na zwiastowaniu Słowa, a nie na międzyludzkich stosunkach, rozmaitych działaniach i aktywnościach powinien koncentrować się kościół. Dobra, serdeczna atmosfera, i zażyłe relacje, nie powinny być traktowane jako cel działania kościoła, ale jako oczekiwany owoc wytrwałej służby Słowa i sakramentów.

Wiarę i marzycielstwo rozpoznajemy po owocach. Marzyciel gardzi kościołem, który postrzega jako słaby, grzeszny, niepasujący do życzeniowego obrazu pobożnego towarzystwa. Odwraca się od niego i porzuca go dla wyobrażenia o kościele idealnym, rzekomo „prawdziwym”, a w rzeczywistości urojonym. Nie może bowiem być prawdziwym to, co nie istnieje. Marzyciel odwraca się od konkretnej wspólnoty, kierując ku niej żale i pretensje, a swoją „miłością” obdarza widmo zgromadzenia doskonałego. W ten sposób, zamiast budować kościół, niszczy go.

Kto kocha bardziej swoje marzenie o chrześcijańskiej wspólnocie niż sarną chrześcijańską wspólnotę, ten stanie się niszczycielem każdej chrześcijańskiej wspólnoty, choćby osobiście sądził; iż działa nie wiadomo jak szczerze, poważnie i pełen poświęcenia.

Marzycielstwo zabija chrześcijańskie braterstwo, ponieważ zamiast sługą, czyni człowieka fałszywym sędzią. Pozbawia go pragnienia i gotowości służenia braciom. Usprawiedliwia wszelkie zaniedbanie i brak zaangażowania. Marzyciel, będąc głęboko zawiedziony kościołem takim, jaki widzi, nie poczuwa się bowiem do żadnych wobec niego zobowiązań. Bywa, że marzyciel wędruje od jednej wspólnoty do drugiej, z upodobaniem wyszukując wady i niedomagania każdej z nich. Staje się w ten sposób wybrednym smakoszem i koneserem gotowym wszystkie aspekty kościelnego życia ocenić i skrytykować.

Bóg nienawidzi marzycielstwa, bo ono czyni pysznym i pretensjonalnym. Kto wymarzy sobie obraz jakiejś wspólnoty, ten żąda od Boga, od bliźniego i od siebie spełnienia owego marzenia. Taki człowiek wchodzi we wspólnotę chrześcijan jako żądający, wprowadza własne prawo i według niego sądzi braci i samego Boga.

Człowiek wiary ma wobec kościoła oczekiwania większe nawet niż marzyciel. Pragnie bowiem nie tylko „prawdziwie braterskiej” atmosfery i takich samych relacji. Oczekuje ponadto, że będą one trwałym owocem czegoś znacznie bardziej doniosłego: społeczności w Prawdzie. W przeciwieństwie do marzyciela człowiek wiary potrafi jednak odróżnić to, co jest niewidzialną istotą chrześcijańskiego braterstwa, od tego, co jest jego widzialnym owocem. Pragnie owocu, ale w odróżnieniu od marzyciela jest gotów na ten owoc ciężko pracować i długo czekać. Jest gotów na „siew we łzach” w nadziei radosnego żniwa (Ps 126).

Wiara jest czynna w miłości (Gal 5,6). Miłość objawia się w działaniu, a zatem wiara jest czynna w działaniu. Dostrzegając braki kościoła szuka sposobności, aby je usunąć, dostrzegając potrzeby próbuje je zaspokoić. Parafrazując Kennedy'ego człowiek wiary, w przeciwieństwie do marzyciela nie pyta, co kościół powinien zrobić dla niego, tylko co on może zrobić dla kościoła. Wiara rodzi wytrwałą służbę i cierpliwe oczekiwanie owocu. Wiara jest szczepionką przeciwko zniechęceniu, kieruje bowiem wzrok na to, co niewidzialne i pełne chwały (Hebr 11).

Choć wiarę i marzycielstwo dzieli przepaść, żaden prawdziwy chrześcijanin, pomimo, iż jest człowiekiem wiary, nie jest całkowicie wolny od marzycielstwa. Ono jest jak nowotwór, który rozrastając się „pożera” i wyniszcza zdrową tkankę. W każdym z nas zdrowa wiara i marzycielstwo toczą walkę, jak dwa wilki z piosenki „Lux Torpedy”: Wygrywa ten, którego karmisz.

Marzycielstwo karmi się cielesnymi wyobrażeniami i złudzeniami, a przede wszystkim rozczarowaniem, które przynoszą. Pielęgnując w sobie życzeniowy obraz pobożnego towarzystwapogrążamy się coraz bardziej w marzycielstwie, które czyni nas bezużytecznymi i bezowocnymi dla Chrystusa.

Wiara rodzi się ze słuchania Słowa (Rz 10,19) i karmi się Słowem. Patrząc na kościół przez okulary Słowa zobaczysz go takim jakim jest, pełnym chwały Miastem Boga, pomimo przejściowo niedoskonałej postaci. Zachowaj ten obraz w pamięci. Spojrzenie z właściwej perspektywy zaowocuje właściwą postawą, gotowością do służby i miłością do braci.

Każdy chrześcijanin przeżywa w swoim życiu niejedno rozczarowanie kościołem. Jest ono nieuchronnym wynikiem konfrontacji biblijnych standardów z rzeczywistością. Kościół nie dorasta do tego czym jest. Alfred Loisy pisał w sposób nie pozbawiony ironii: „Jezus zapowiadał królestwo Boże, a pojawił się kościół.” Jednak zdaniem C.S Lewisa to rozczarowanie ma służyć przejściu „od marzycielskich aspiracji do pracowitego działania.” Stanie się tak, jeśli w Twoim życiu wiara weźmie górę nad marzycielstwem.

(Fragmenty pisane kurysywą to cytaty z książki D. Bonhoeffera Życie wspólne, którą gorąco polecam)

Pastuszkowie, mędrcy i uczeni w Piśmie. Rozważanie na Święto Objawienia Pańskiego

Lubię Święto Objawienia Pańskiego. Z przyczyn teologicznych. Jego przesłanie przywraca zachwiane proporcje w jednym z istotnych aspektów historii o Narodzeniu Pańskim. Popularna bożonarodzeniowa narracja została zdominowana przez pastuszków. Bardzo mocno podkreśla się w niej, że hołd Narodzonemu oddali ubodzy i prości (pastuszkowie), w przeciwieństwie do wykształconych (uczeni w Piśmie), bogatych i wpływowych (kapłani, herodianie). W efekcie utrwalił się w naszych główkach schemat według którego ubóstwo i brak wykształcenia stają się cnotą. Mędrcy ze Wschodu burzą ten fałszywy stereotyp. W całej historii o narodzeniu Pańskim to oni, będąc niewątpliwie ludźmi bogatymi, wykształconymi i wpływowymi, wykazują się największą wiarą. Opierając się najprawdopodobniej jedynie na enigmatycznym proroctwie Balaama "Wzejdzie gwiazda z Jakuba, Powstanie berło z Izraela, I roztrzaska skronie Moabu, Ciemię wszystkich synów Seta (4 M 24,17)" zostawiają swoje codzienne sprawy, podejmują trudy wielotygodniowej podróży. Spodziewają się ujrzeć królewskie dziecko we wspaniałym pałacu (dlatego w pierwszej kolejności udają się do Jerozolimy, na dwór Heroda), a jednak nie gorszą się tym, co zastają na miejscu. Oddają hołd ubogiemu Królowi.

Ta historia pokazuje nam, ze pozycja społeczna i bogactwo nie mają znaczenia. Pełen wiary może być zarówno Mędrzec ze Wschodu ofiarujący Chrystusowi szkatułę złota, jak i pasterz, który przychodzi do Niego, prosto z pastwiska, z pustymi rękoma. Ponadto, przypomina nam również o tym, że szczera wiara płynąca z serca to początek Królestwa Bożego, a nie jego pełnia. Ludzie, których serca zostały przemienione mocą Słowa powinni przemieniać według biblijnych schematów swoje rodziny, lokalne społeczności, a w konsekwencje całe narody, tak aby pod Jego stopy poddany został cały świat, wraz ze stworzonymi przez człowieka instytucjami. Aby chwała i bogactwo narodów (Iz 66) zostały oddane na służbę Królestwa Bożego, czego proroczą zapowiedzią był pokłon Mędrców ze Wschodu.

Kapłani i uczeni w Piśmie. Najbardziej tragiczni bohaterowie tej historii. Na polecenie Heroda, na podstawie Pism, udzielają Męrcom z Wschodu szczegółowych wskazówek, odnośnie Mesjasza, który narodził się w Betlejem. Mędrcy niewiele wiedzieli. O Betlejem nie wiedzieli nic. Szukali króla, zatem udali się do Jerozolimy, królewskiego miasta. Aby trafić do Betlejem potrzebowali Słowa. I kogoś, kto by je im należycie wyłożył. Kapłanów i uczonych w Piśmie. Usłyszeli, uwierzyli, poszli i oddali hołd Dzieciątku. A kapłani i uczeni w Piśmie? Zostali w Jerozolimie. Bez wiary, nadziei i przebaczenia grzechów, które przyniósł ludziom Chrystus.
To jest doprawdy tragiczna historia. Pokazuje ona, że można poświęcić całe życie studiowaniu Pisma i stracić duszę. Być zwiastunem dla innych, samemu zostać odrzuconym (1 Kor 9,27). Być wybitnym specjalistą od zbawienia i trafić do piekła. Oto, co znaczy, być ze wszystkich ludzi najbardziej pożałowania godnym (1 Kor 15,19).
Strzeżmy się herezji zbawienia przez wiedzę. Wiara, której brakuje wiedzy, szuka jej i znajduje, czego szuka. Wiedza bez wiary wzbija w pychę (1 Kor 8,1) i prowadzi do zguby.

Brzydkie Kaczątko (Opowieść wigilijna nie tylko dla dzieci)



Każda dobra i prawdziwa opowieść mówi o Chrystusie. W każdej mądrej i pięknej baśni możemy go odnaleźć. On jest dzielnym Rycerzem, który pokonuje smoka (Szatana), uwalnia Piękną (Kościół) i zdobywa jej serce, a w nagrodę zasiada na tronie. On jest również … Brzydkim Kaczątkiem.
Brzydkie Kaczątko od samego początku było tym, kim było. Łabędziem. Królewskim ptakiem, budzącym podziw i respekt dalszych krewniaków. Pojawiło się w niecodziennym otoczeniu, w postaci niedojrzałej, a przez to pozbawionej zewnętrznych atrybutów królewskiego majestatu. Niemniej jednak, do królewskiego rodu należało od samego początku. Co ciekawe, wyglądało dokładnie tak, jak powinno było wyglądać biorąc pod uwagę czas, swój młody wiek. Jedynie ignorancja otoczenia spowodowała, iż wyglądając jak młody łabędź zostało uznane za wyjątkowo brzydkie kaczątko. Nierozpoznane, a w konsekwencji odrzucone, odchodzi. Ale kiedy powraca nikt nie może już zaprzeczyć, że to królewski ptak. Jego splendor i majestat stają się jawne dla największych nawet ignorantów i niedowiarków.

Chrystus pojawił się na tym świecie dokładnie w taki sposób, jak to zapowiedzieli prorocy. W oczach ludzi nie wyglądał jednak na Króla. Nierozpoznany, a w konsekwencji odrzucony. Nie dlatego, że był nierozpoznawalny. Wszystko odbyło się przecież dokładnie tak, jak miało się odbyć. Jedynie ignorancja otoczenia, oczy i serca zamknięte na Boże Słowo, spowodowały, że młody Król nie został uznany za Króla. Nadejdzie jednak dzień, w którym Jego panowanie objawi się w taki sposób, że nikt, największy nawet sceptyk i szyderca nie zaprzeczy, że Jezus Chrystus jest Królem królów i Panem panów.