Psalm 22: kazanie na Wielki Tydzień


Pośród wielu powodów, dla których powinniśmy śpiewać psalmy, jeden zasługuje, zwłaszcza dziś, na szczególną uwagę: Jezus ze słowami Psalmów na ustach umarł na krzyżu (Bonhoeffer).
Problem polega na tym, że, słowa, które Chrystus wypowiada na krzyżu, zwłaszcza te, które pochodzą z Psalmu 22, są dla nas niezbyt zrozumiałe, a w konsekwencji trudno nam uczynić je częścią osobistej modlitwy.
Chrystus na krzyżu doświadczył fizycznego cierpienia, udręki duszy, osamotnienia, pogardy i odrzucenia ze strony ludzi. To wszystko jest dla nas jasne i możliwe do ogarnięcia. Problem pojawia się w chwili, kiedy Chrystus woła: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?”. Czy rzeczywiście Ojciec opuścił Syna w najczarniejszej godzinie?
Wygląda na to, że tak. Wszak Chrystus, doskonały w swoim cierpieniu, nie traci wiary, nie dramatyzuje, ani się nie myli.
Wszystko wskazuje na to, że mamy do czynienia z jedną z największych tajemnic wiary: On tego, który nie znał grzechu, za nas grzechem uczynił, abyśmy w nim stali się sprawiedliwością Bożą (2 Kor 5,21).
Obciążony grzechem świata Chrystus staje się w oczach Świętego grzechem w całej jego obrzydliwości i jako taki zostaje oddzielony od Tego, który nienawidzi grzechu całym Sobą. W ten sposób Bóg objawia nam, że miłosierdzie i świętość są w Nim jednakowo nieskończone (Kalwin).
A zatem Chrystus, pozostając Drugą Osobą Trójcy, umiera w samotności opuszczony przez Boga i ludzi. Sam na sam z całym grzechem, wszelką udręką i rozpaczą świata.
Natomiast jeśli przeczytamy cały Psalm 22 zobaczymy, że ta historia ma swój dalszy ciąg. Pośród udręki i bólu nie gaśnie nadzieja (Tobie ufali ojcowie nasi, Ufali i wybawiłeś ich. Do ciebie wołali i ratowałeś ich, Tobie zaufali i nie zawiedli się.), a ostatecznie Bóg nie tylko wysłuchuje modlitwy biedaka, nie tylko lituje się nad nim, ale sprawia, że cały świat zwraca się ku Niemu (Wspomną i nawrócą się do Pana wszystkie krańce ziemi, I pokłonią się przed nim wszystkie rodziny pogan. Bo do Pana należy królestwo, On panuje nad narodami). Królestwo Boże podbija narody.
Co to wszystko ma wspólne ze mną?
Z Chrystusem jestem ukrzyżowany; żyję więc już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus; a obecne życie moje w ciele jest życiem w wierze w Syna Bożego, który mnie umiłował i wydał samego siebie za mnie(Gal 2,20). Tak jak On doświadczam grzechu, który oddziela mnie od Boga. Wołam do Boga, a On mnie wysłuchuje. Pośród pogardy i wrogości świata zachowuję nadzieję. Wraz z Nim już dziś umieram dla grzechu, żeby żyć dla Boga (Rz 6,3nn), oczekując śmierci i zmartwychwstania w ciele. Wraz z Nim mogę oczekiwać nieuchronnego triumfu Królestwa Bożego.

Śpiewając Psalm 22 pamiętaj: To nie jest pieśń rozpaczy, lecz nadziei. Pierwsze słowa tego psalmu, które Chrystus wypowiada na krzyżu reprezentują cały psalm. A zatem wołając "Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił" Chrystus nie tylko wykrzykuje ból odrzucenia i potępienia. On jednocześnie, choć nie widać tego na pierwszy rzut oka, wyśpiewuje hymn zwycięstwa i radości nowego życia.

Posłuchajcie:

Kazanie: Psalm 22

Bóg wszelkiej pociechy. Kazanie na pogrzeb Helenki

Stając wobec rzeczywistości tak dramatycznej i niepojętej jak śmierć małej Helenki pytamy: Jak to możliwe?

Niełatwo pogodzić się z tym, co się stało. Niełatwo to zrozumieć.

Ale kiedy już zdamy sobie sprawę z tego, jak niewiele rozumiemy i kiedy pogodzimy się z tym, że tu na ziemi wiele rzeczy do samego końca pozostanie dla nas tajemnicą, okazuje się, że Bóg ofiarowuje nam coś znacznie cenniejszego niż wiedza, coś lepszego niż zrozumienie.
Coś, czego tak naprawdę potrzebujemy.
Pociechę.

Apostoł Paweł nazywa Boga Ojcem miłosierdzia i Bogiem wszelkiej pociechy, który pociesza nas we wszelkim utrapieniu naszym (2 Kor 1,2-4).
Pocieszycielem Jezus nazywa Ducha Świętego.

Przez wieki w wielu chrześcijańskich rodzinach dzieci uczone były podstaw wiary chrześcijańskiej przy pomocy Katechizmu Heidelberskiego (z roku 1563). Uczono go na pamięć. Katechizm rozpoczyna się pytaniem:

"W czym znajdujesz jedyną pociechę w życiu i wobec śmierci?"

Odpowiedź brzmi: "W tym, że ciałem i duszą należę - zarówno teraz, gdy żyję, jak i wtedy, gdy umrę - nie do siebie, ale do Jezusa Chrystusa, mego wiernego Zbawiciela.  To On swą drogą krwią dał całkowite zadośćuczynienie za moje grzechy, wyzwolił mnie z mocy diabła, to On strzeże mnie tak dobrze, że nawet włos z głowy mi nie spadnie bez woli Ojca niebiańskiego, co więcej - wszystko musi służyć mojemu dobru. Dlatego - przez Ducha Świętego - daje mi On pewność życia wiecznego i pozwala, abym od tej chwili z całego serca pragnął żyć dla Niego".

A zatem: w czym znajdujesz jedyną pociechę w życiu i wobec śmierci?

W tym, że ciałem i duszą należę - zarówno teraz, gdy żyję, jak i wtedy, gdy umrę - nie do siebie, ale do Jezusa Chrystusa, mego wiernego Zbawiciela

Ten, do którego należę, wyzwolił mnie i strzeże.

Ten, do którego należę, dobrze wie czym jest ból i cierpienie. Doświadczony we wszystkim oprócz grzechu płakał po śmierci swojego przyjaciela Łazarza

Kiedy umierał na krzyżu, obok, pod krzyżem, stała Jego Matka.
Cierpiała patrząc na Jego bolesną mękę.
Cierpiała przypatrując się Jego powolnej śmierci
Wiedziała, że jej Syn cierpi niewinnie.
Wiedziała, że nic złego nie uczynił. Przeszedł przez życie dobrze czyniąc, uzdrawiając … (Dz 10,38).
Był młody. Za młody, żeby umierać.
Poza tym, wszyscy to wiemy - rodzice nie powinni patrzeć na śmierć swoich dzieci. Nie powinni grzebać swoich dzieci. Takie sytuacje budzą w nas naturalny, słuszny odruch sprzeciwu. Dzisiaj czujemy to bardziej niż kiedykolwiek

Pan Bóg jeden wie, ile wtedy, w tamtym momencie, Matka naszego Pana rozumiała z tego wszystkiego, co się działo. Być może niewiele.

A Jezus?
On dokładnie wiedział, co czuje Jego Matka. Ewangelista Jan przypomina nam, że Jezus „nie potrzebował niczyjego świadectwa o człowieku. Sam bowiem wiedział, co w człowieku się kryje” (J 2,25).
Cierpienia matki z pewnością dodawały udręki Jego męce.

Patrząc z tej perspektywy na cierpienia Jezusa widzimy, że rację miał Bonhoeffer pisząc: „Bóg nie każe nam iść żadną drogą, której by On sam nie przemierzył i na której by nie szedł przed nami”.

Płaczemy dzisiaj po śmierci Helenki i pewnie długo jeszcze będziemy płakać. Długo jeszcze w sercach jej najbliższych obecny będą ból, smutek i poczucie wielkiej straty.

I kiedy dzisiaj przychodzi do nas Chrystus w swoim Słowie i przynosi prawdziwą pociechę, On nie każe nam udawać, że nic się nie stało. Płacze razem z nami słowami Psalmu 42.

Ale to właśnie On - Jego obecność sprawia, że ból nie zamienia się w bezdenną rozpacz. On prowadzi nas drogą, którą sam przemierzył i którą teraz idzie razem z nami.

Wiara, że w Jego ręku jesteśmy zarówno my, którzy żyjemy, jak i ci, którzy umarli, „w ręku tego, który  swą drogą krwią dał całkowite zadośćuczynienie za moje grzechy, wyzwolił mnie z mocy diabła, to On strzeże mnie tak dobrze, że nawet włos z głowy mi nie spadnie bez woli Ojca niebiańskiego”,  niesie prawdziwą pociechę.

Zapamiętam Helenkę taką jaką widziałem ją na niedzielnym nabożeństwie zaledwie tydzień temu. Roześmiana, pełna życia przechodziła z rąk do rąk, a jak tylko nadarzyła się okazja usiłowała ściągnąć obrus ze stołu komunijnego.

Wierzę, że taką samą, tylko jeszcze piękniejszą, przemienioną mocą Zmartwychwstałego Chrystusa, spotkamy ją w wieczności.
Amen.

Modlitwa:

Łaskawy i miłosierny Boże, dziękujemy Ci za naszą małą siostrę Helenkę. Dziękujemy za radość jaką każdego dnia, przez całe swoje krótkie życie wnosiła do domu swoich rodziców.

Dobry Boże, dziękujemy Ci za rodziców Helenki, za Walerię i Tomka, a także za jej braci: Antka, Bazylego i Zachariasza. Dziękujemy, że dałeś Helence w dniach jej ziemskiego życia dom pełen wiary i miłości, rodziców którzy otoczyli ją troską i opieką, będąc dla niej żywym świadectwem Twojej ojcowskiej miłości. Dziękujemy, że dałeś jej braci, którzy byli jej bliscy.

Łaskawy Panie, prosimy pokornie, pociesz tych, którzy płaczą po śmierci Helenki, w szczególności prosimy o jej mamę, tatę i braci. Umocnij ich serca, otrzyj łzy z ich oczu.

Spraw Panie, aby żałoba, którą wspólnie przeżywamy okazała się dla każdego z nas  sposobnością do spotkania z żywym Chrystusem, zachętą do wiary i wytrwałości. Daj Panie, każdemu z nas tu obecnych przeżyć nasze dni w wierze, a kiedy wypełnią się nasze dni, daj nam dobrą śmierć, abyśmy pojednani z Tobą przez krew Chrystusa, z Chrystusem umarli, aby żyć z Nim na wieki.

Symeon i marzyciele (kazanie na Święto Ofiarowania Pańskiego)

„Teraz, o Władco, pozwól odejść słudze Twemu w pokoju, według Twojego słowa. Bo moje oczy ujrzały Twoje zbawienie, któreś przygotował wobec wszystkich narodów: światło na oświecenie pogan i chwałę ludu Twego, Izraela (Łk 2,29-32BT )”

„A myśmy się spodziewali, że On właśnie miał wyzwolić Izraela...” (Łk 24,27 BT)

Marzycielstwo stanowi śmiertelne zagrożenie dla wiary. Tym groźniejsze, że ukryte i podstępne. Nie polega bowiem ono na odrzuceniu wiary, lecz na zastąpieniu jej, pozornie bardzo pobożną, idealistyczną imitacją. Marzycielstwo bywa na zewnątrz tak bardzo podobne do wiary, że można je rozpoznać dopiero po zatrutych owocach. Marzycielstwo to zdeformowana nadzieja, oczekiwanie dobrych rzeczy w niewłaściwy sposób.

Człowiekiem wiary był Symeon. Marzycielami okazali się uczniowie, których zmartwychwstały Chrystus spotkał w drodze do Emaus.

Symeon oczekiwał pociechy Izraela (Łk 2,25). Zawierzył Słowu Obietnicy, zgodnie z którym miał „nie ujrzeć śmierci, aż zobaczy Mesjasza Pańskiego”. Tego dnia, jak mówi Ewangelista, „za natchnieniem Ducha przyszedł do świątyni.”(Łk 2,27) Zobaczył dwoje ubogich ludzi z małym dzieckiem, w którym rozpoznał Chrystusa. Najprawdopodobniej dziecko niczym nie różniło się od innych dzieci w podobnym wieku, a jego pojawienie się w świątyni nie zwróciło niczyjej uwagi. Jedynie wiara w Słowo pozwalała zobaczyć w Nim wypełnienie Obietnicy. Przez wiarę Symeon przyjął i rozpoznał Chrystusa takiego, jakim Go zobaczył tego pamiętnego dnia: ubogiego, po niemowlęcemu nieporadnego i całkowicie zależnego od innych, w swej dziecięcej postaci. Był gotów przyjąć Go jednocześnie jako Tego, któremu „sprzeciwiać się będą” (Łk 2,34) i z powodu którego duszę Jego matki „przeniknie miecz” (Łk 2,36), a także jako „światło na oświecenie pogan i chwałę Izraela” (Łk 2,32). Spoglądając na Jezusa oczyma wiary mógł zobaczyć wszystko w jednej chwili: ubóstwo i poniżenie, hańbę krzyża i chwałę zmartwychwstania. Bo wiara pozwala zobaczyć to, czego jeszcze nie widać (Hebr 11), a potem z cierpliwością tego oczekiwać, nie poddając się zniechęceniu.

Uczniowie chodzili z Jezusem trzy lata. Widzieli znaki i cuda. Rozpoznali w Nim Wybawcę narodu. Doznali jednak zawodu, kiedy okazało się, że Chrystus nie przepędził Rzymian i nie odnowił królestwa Dawida w sposób, który odpowiadałby ich oczekiwaniom.

Symeon podążał za Słowem (tym, co pochodzi od Boga), uczniowie za swoimi marzeniami (tym, co pochodziło od nich). On doznał spełnienia, oni frustracji.

Luter nazywał marzycielami zwolenników Karlstadta i innych radykałów, którzy w czasach Reformacji zamiast reform pragnęli rewolucji. Zamiast oczyścić kościół chcieli go zbudować na nowo, a na gruzach panującego systemu społeczno-politycznego zaprowadzić, rzekomo w imię Ewangelii, raj na ziemi.

Bonhoeffer nazywał marzycielami ludzi, którzy zamiast kochać kościół takim jakim jest, pielęgnują swoje wyobrażenie o kościele idealnym, a zamiast oczekiwać od kościoła tego, co Bóg obiecał w kościele i poprzez kościół nam ofiarować, oczekują spełnienia własnych „pobożnych” pragnień i wyobrażeń.

Wiara i marzycielstwo to dwie postawy, dwa sposoby na jakie możesz przyjmować Chrystusa i kościół (Jego Ciało na ziemi). Wiara oczekuje od Chrystusa i Kościoła tego, co zostało nam w Chrystusie i Kościele obiecane. Marzycielstwo żąda spełnienia marzeń, tęsknot i pragnień. Wiara oczekuje właściwych rzeczy we właściwym czasie: zbawienia w Chrystusie i chrześcijańskiego braterstwa, społeczności Słowa i sakramentów w kościele. Marzycielstwo w najbardziej rozpowszechnionej współcześnie postaci domaga się, aby Chrystus niezwłocznie rozwiązał wszystkie nasze problemy, a kościół w doskonały sposób, całkowicie zaspokoił wszelkie nasze, często bardziej emocjonalne niż duchowe potrzeby, spełnił subiektywne oczekiwania i wyobrażenia na temat tego, czym jest, albo nie jest chrześcijańska wspólnota. I tak jak w naszych oczekiwaniach wobec Chrystusa potrafimy powściągnąć swoje marzycielstwo (wszak nie wypada czynić JEMU wyrzutów), tak wobec kościoła poczynamy sobie zupełnie swobodnie. Zapominamy przy tym, że nasz stosunek do Chrystusa i kościoła to dwie strony tego samego medalu. Począwszy od dnia Wniebowstąpienia kościół jest bowiem najbardziej namacalnym sposobem Jego obecności pośród ludzi, Jego Ciałem na ziemi. W pewnym sensie jest on „Chrystusem” w świecie.

Popadając w marzycielstwo, zamiast chrześcijańskiego braterstwa oczekujemy od kościoła przede wszystkim „dobrych relacji”, uważając przy tym za dobre to, co miłe, a nie to, co szczere i zbudowane na prawdzie. Zamiast „jednego Ducha” domagamy się „jednego ducha”, zamiast społeczności w Prawdzie pragniemy wspólnoty emocji. Tymczasem Bóg nie jest Bogiem emocji, lecz Bogiem prawdy.

Kto chce mieć więcej niż to, co Chrystus zbudował między nami, ten nie chce braterstwa chrześcijańskiego, lecz szuka jakichś nadzwyczajnych przeżyć wspólnotowych (...) Braterstwu chrześcijańskiemu zagraża niebezpieczeństwo, wewnętrzne zatrucie - mianowicie przez zamianę braterstwa chrześcijańskiego na życzeniowy obraz pobożnego towarzystwa, przez pomieszanie naturalnej tęsknoty pobożnego serca za wspólnotą z duchową rzeczywistością chrześcijańskiego braterstwa (…).

Dla chrześcijańskiego braterstwa ważne jest, aby od pierwszych początków było jasne, że: po pierwsze - chrześcijańskie braterstwo nie jest żadnym ideałem, lecz Bożą rzeczywistością; po drugie - chrześcijańskie braterstwo jest rzeczywistością duchową, a nie psychiczną

Chrześcijańskie braterstwo to nie jakiś ideał, który mielibyśmy realizować; to stworzona przez Boga w Chrystusie rzeczywistość, w której możemy uczestniczyć.

Marzycielstwo rzuca wyzwanie duchowej rzeczywistości kościoła. Widzi go i ocenia przez pryzmat marzycielskich oczekiwań. Z tego powodu nie potrafi dostrzec duchowej rzeczywistości Ciała chrystusowego tam gdzie, kościół jest słaby, niedojrzały i grzeszny, bądź też jawi się taki w oczach marzyciela. Marzyciel nie wierzy w chrześcijańskie braterstwo tam, gdzie go na określony przez samego siebie sposób nie doświadcza. Jeśli ludzie w kościele nie okazują mu życzliwości i zainteresowania w czasie i w sposób, jaki on uważa za właściwy, jeśli atmosfera w kościele nie zawsze jest tak radosna i braterska, a relacje między ludźmi tak zażyłe i głębokie, jak być jego zdaniem powinny, marzyciel gorszy się i odwraca od kościoła. Tymczasem: Nie doświadczenie braterstwa chrześcijańskiego wiąże nas razem, ale mocna wiara w braterstwo. (...) W wierze jesteśmy złączeni, a nie w doświadczeniu.

Wiara rozpoznaje w kościele Ciało Chrystusa pomimo jego niedojrzałości i niedoskonałości. Widzi duchową rzeczywistość tam, gdzie zewnętrzna powłoka jest raczej odpychająca. Tam gdzie brakuje dojrzałości, wzajemnej troski, serdeczności, dobrego słowa i świadectwa, wiara pozwala ich z cierpliwością i nadzieją oczekiwać. Człowiek wiary rozpoznaje bowiem, że kościół jest w pierwszej kolejności wspólnotą prawdy, a nie emocji. Jego zadaniem jest głosić Słowo i sprawować sakramenty, zachowując biblijną dyscyplinę. Zastosowanie do kościoła uniwersalnej zasady „Szukajcie wpierw Królestwa Bożego i jego sprawiedliwości, a wszystko inne będzie wam dodane” (Mt 6,33) oznacza, że na zwiastowaniu Słowa, a nie na międzyludzkich stosunkach, rozmaitych działaniach i aktywnościach powinien koncentrować się kościół. Dobra, serdeczna atmosfera, i zażyłe relacje, nie powinny być traktowane jako cel działania kościoła, ale jako oczekiwany owoc wytrwałej służby Słowa i sakramentów.

Wiarę i marzycielstwo rozpoznajemy po owocach. Marzyciel gardzi kościołem, który postrzega jako słaby, grzeszny, niepasujący do życzeniowego obrazu pobożnego towarzystwa. Odwraca się od niego i porzuca go dla wyobrażenia o kościele idealnym, rzekomo „prawdziwym”, a w rzeczywistości urojonym. Nie może bowiem być prawdziwym to, co nie istnieje. Marzyciel odwraca się od konkretnej wspólnoty, kierując ku niej żale i pretensje, a swoją „miłością” obdarza widmo zgromadzenia doskonałego. W ten sposób, zamiast budować kościół, niszczy go.

Kto kocha bardziej swoje marzenie o chrześcijańskiej wspólnocie niż sarną chrześcijańską wspólnotę, ten stanie się niszczycielem każdej chrześcijańskiej wspólnoty, choćby osobiście sądził; iż działa nie wiadomo jak szczerze, poważnie i pełen poświęcenia.

Marzycielstwo zabija chrześcijańskie braterstwo, ponieważ zamiast sługą, czyni człowieka fałszywym sędzią. Pozbawia go pragnienia i gotowości służenia braciom. Usprawiedliwia wszelkie zaniedbanie i brak zaangażowania. Marzyciel, będąc głęboko zawiedziony kościołem takim, jaki widzi, nie poczuwa się bowiem do żadnych wobec niego zobowiązań. Bywa, że marzyciel wędruje od jednej wspólnoty do drugiej, z upodobaniem wyszukując wady i niedomagania każdej z nich. Staje się w ten sposób wybrednym smakoszem i koneserem gotowym wszystkie aspekty kościelnego życia ocenić i skrytykować.

Bóg nienawidzi marzycielstwa, bo ono czyni pysznym i pretensjonalnym. Kto wymarzy sobie obraz jakiejś wspólnoty, ten żąda od Boga, od bliźniego i od siebie spełnienia owego marzenia. Taki człowiek wchodzi we wspólnotę chrześcijan jako żądający, wprowadza własne prawo i według niego sądzi braci i samego Boga.

Człowiek wiary ma wobec kościoła oczekiwania większe nawet niż marzyciel. Pragnie bowiem nie tylko „prawdziwie braterskiej” atmosfery i takich samych relacji. Oczekuje ponadto, że będą one trwałym owocem czegoś znacznie bardziej doniosłego: społeczności w Prawdzie. W przeciwieństwie do marzyciela człowiek wiary potrafi jednak odróżnić to, co jest niewidzialną istotą chrześcijańskiego braterstwa, od tego, co jest jego widzialnym owocem. Pragnie owocu, ale w odróżnieniu od marzyciela jest gotów na ten owoc ciężko pracować i długo czekać. Jest gotów na „siew we łzach” w nadziei radosnego żniwa (Ps 126).

Wiara jest czynna w miłości (Gal 5,6). Miłość objawia się w działaniu, a zatem wiara jest czynna w działaniu. Dostrzegając braki kościoła szuka sposobności, aby je usunąć, dostrzegając potrzeby próbuje je zaspokoić. Parafrazując Kennedy'ego człowiek wiary, w przeciwieństwie do marzyciela nie pyta, co kościół powinien zrobić dla niego, tylko co on może zrobić dla kościoła. Wiara rodzi wytrwałą służbę i cierpliwe oczekiwanie owocu. Wiara jest szczepionką przeciwko zniechęceniu, kieruje bowiem wzrok na to, co niewidzialne i pełne chwały (Hebr 11).

Choć wiarę i marzycielstwo dzieli przepaść, żaden prawdziwy chrześcijanin, pomimo, iż jest człowiekiem wiary, nie jest całkowicie wolny od marzycielstwa. Ono jest jak nowotwór, który rozrastając się „pożera” i wyniszcza zdrową tkankę. W każdym z nas zdrowa wiara i marzycielstwo toczą walkę, jak dwa wilki z piosenki „Lux Torpedy”: Wygrywa ten, którego karmisz.

Marzycielstwo karmi się cielesnymi wyobrażeniami i złudzeniami, a przede wszystkim rozczarowaniem, które przynoszą. Pielęgnując w sobie życzeniowy obraz pobożnego towarzystwapogrążamy się coraz bardziej w marzycielstwie, które czyni nas bezużytecznymi i bezowocnymi dla Chrystusa.

Wiara rodzi się ze słuchania Słowa (Rz 10,19) i karmi się Słowem. Patrząc na kościół przez okulary Słowa zobaczysz go takim jakim jest, pełnym chwały Miastem Boga, pomimo przejściowo niedoskonałej postaci. Zachowaj ten obraz w pamięci. Spojrzenie z właściwej perspektywy zaowocuje właściwą postawą, gotowością do służby i miłością do braci.

Każdy chrześcijanin przeżywa w swoim życiu niejedno rozczarowanie kościołem. Jest ono nieuchronnym wynikiem konfrontacji biblijnych standardów z rzeczywistością. Kościół nie dorasta do tego czym jest. Alfred Loisy pisał w sposób nie pozbawiony ironii: „Jezus zapowiadał królestwo Boże, a pojawił się kościół.” Jednak zdaniem C.S Lewisa to rozczarowanie ma służyć przejściu „od marzycielskich aspiracji do pracowitego działania.” Stanie się tak, jeśli w Twoim życiu wiara weźmie górę nad marzycielstwem.

(Fragmenty pisane kurysywą to cytaty z książki D. Bonhoeffera Życie wspólne, którą gorąco polecam)

Pastuszkowie, mędrcy i uczeni w Piśmie. Rozważanie na Święto Objawienia Pańskiego

Lubię Święto Objawienia Pańskiego. Z przyczyn teologicznych. Jego przesłanie przywraca zachwiane proporcje w jednym z istotnych aspektów historii o Narodzeniu Pańskim. Popularna bożonarodzeniowa narracja została zdominowana przez pastuszków. Bardzo mocno podkreśla się w niej, że hołd Narodzonemu oddali ubodzy i prości (pastuszkowie), w przeciwieństwie do wykształconych (uczeni w Piśmie), bogatych i wpływowych (kapłani, herodianie). W efekcie utrwalił się w naszych główkach schemat według którego ubóstwo i brak wykształcenia stają się cnotą. Mędrcy ze Wschodu burzą ten fałszywy stereotyp. W całej historii o narodzeniu Pańskim to oni, będąc niewątpliwie ludźmi bogatymi, wykształconymi i wpływowymi, wykazują się największą wiarą. Opierając się najprawdopodobniej jedynie na enigmatycznym proroctwie Balaama "Wzejdzie gwiazda z Jakuba, Powstanie berło z Izraela, I roztrzaska skronie Moabu, Ciemię wszystkich synów Seta (4 M 24,17)" zostawiają swoje codzienne sprawy, podejmują trudy wielotygodniowej podróży. Spodziewają się ujrzeć królewskie dziecko we wspaniałym pałacu (dlatego w pierwszej kolejności udają się do Jerozolimy, na dwór Heroda), a jednak nie gorszą się tym, co zastają na miejscu. Oddają hołd ubogiemu Królowi.

Ta historia pokazuje nam, ze pozycja społeczna i bogactwo nie mają znaczenia. Pełen wiary może być zarówno Mędrzec ze Wschodu ofiarujący Chrystusowi szkatułę złota, jak i pasterz, który przychodzi do Niego, prosto z pastwiska, z pustymi rękoma. Ponadto, przypomina nam również o tym, że szczera wiara płynąca z serca to początek Królestwa Bożego, a nie jego pełnia. Ludzie, których serca zostały przemienione mocą Słowa powinni przemieniać według biblijnych schematów swoje rodziny, lokalne społeczności, a w konsekwencje całe narody, tak aby pod Jego stopy poddany został cały świat, wraz ze stworzonymi przez człowieka instytucjami. Aby chwała i bogactwo narodów (Iz 66) zostały oddane na służbę Królestwa Bożego, czego proroczą zapowiedzią był pokłon Mędrców ze Wschodu.

Kapłani i uczeni w Piśmie. Najbardziej tragiczni bohaterowie tej historii. Na polecenie Heroda, na podstawie Pism, udzielają Męrcom z Wschodu szczegółowych wskazówek, odnośnie Mesjasza, który narodził się w Betlejem. Mędrcy niewiele wiedzieli. O Betlejem nie wiedzieli nic. Szukali króla, zatem udali się do Jerozolimy, królewskiego miasta. Aby trafić do Betlejem potrzebowali Słowa. I kogoś, kto by je im należycie wyłożył. Kapłanów i uczonych w Piśmie. Usłyszeli, uwierzyli, poszli i oddali hołd Dzieciątku. A kapłani i uczeni w Piśmie? Zostali w Jerozolimie. Bez wiary, nadziei i przebaczenia grzechów, które przyniósł ludziom Chrystus.
To jest doprawdy tragiczna historia. Pokazuje ona, że można poświęcić całe życie studiowaniu Pisma i stracić duszę. Być zwiastunem dla innych, samemu zostać odrzuconym (1 Kor 9,27). Być wybitnym specjalistą od zbawienia i trafić do piekła. Oto, co znaczy, być ze wszystkich ludzi najbardziej pożałowania godnym (1 Kor 15,19).
Strzeżmy się herezji zbawienia przez wiedzę. Wiara, której brakuje wiedzy, szuka jej i znajduje, czego szuka. Wiedza bez wiary wzbija w pychę (1 Kor 8,1) i prowadzi do zguby.